24 sierpnia - 15 września 2016
Mówią, że trzeba tylko marzyć, a spełni się. O takiej wyprawie nie ośmielałem się nawet pomarzyć. A jednak… Za sprawą Fundacji „Złota Róża” było mi dane w dniach 24 sierpnia do 15 września wraz z piątką innych seminarzystów udać się do Ziemi Świętej. Oprócz mnie byli michalici oraz chrystusowcy.
Kilka dni przed wyjazdem odnalazłem na Facebooku jednego z kleryków, z którym miałem wkrótce udać się do Miejsc Świętych. Okazało się, że nikt z nas nie wie w jakim celu tam jedziemy, gdzie tak naprawdę będziemy, jakie będą nasze zadania i o co tutaj właściwie chodzi. Wiedzieliśmy jedno – jedziemy do Ziemi Świętej, a tam się okaże… Więc 24 sierpnia bez większych przygód dotarliśmy do Tel-Avivu, gdzie czekała na nas s. Szczepana - elżbietanka, dyrektorka sierocińca w Betlejem, który właśnie był celem naszej podróży.
Gdy wyszliśmy z lotniska (o drugiej w nocy) gorące, wilgotne powietrze uderzyło w twarz. Już wiedzieliśmy, że czeka nas walka z upałem. Dojechaliśmy do sierocińca i żeby nie wstawać na poranną Mszę w lokalnym kościele pospaliśmy dłużej i ruszyliśmy na Mszę w Grocie Narodzenia Pańskiego. Piękna atmosfera, mało ludzi, grup zwiedzających jeszcze nie było. Żeby dotrzeć do Bazyliki musieliśmy iść ok. 40 min. Wszystko było dla nas nowe: język, kultura (na ile to co się działo na ulicach można nazwać kulturą), mentalność ludzi, sposób poruszania się pieszych i samochodów na drodze (zobaczyć auto bez żadnych uszkodzeń graniczyło z cudem). Więc naszym zadaniem było jak najszybciej minąć to wszystko, wracając do domu.
Nadszedł czas ustalić co nieco. Dowiedzieliśmy się, że sierociniec jest prowadzony przez trójkę sióstr elżbietanek. Drugi taki dom mają w Jerozolimie. Bardzo sympatyczne siostry, uśmiechnięte, życzliwe. Dowiedzieliśmy się, że mamy pomóc tym czym możemy w sierocińcu oraz zobaczyć jak najwięcej miejsc świętych. Później dowiedzieliśmy się, że nasz wyjazd jest eksperymentalny, którego celem jest pogłębienie własnej duchowości oraz wiedzy o Ziemi Świętej przez seminarzystów. Eksperyment się udał, myślę że fundacja będzie kontynuowała organizowanie wyjazdów kleryków do tego miejsca.
W sierocińcu przebywa 20 dzieci, wszyscy z miejscowych rodzin chrześcijańskich, które są mniejszością, większość – muzułmanie, a więc musieliśmy się przyzwyczaić do islamskich modlitw, niosących się nad miastem przez głośniki kilka razy dziennie. Wszystkie dzieci posługują się językiem arabskim, prawie wszystkie angielskim, a niektóre rozumieją również po polsku. Jedna 5-letnia dziewczynka posługuje się w sposób perfekcyjny tymi trzema językami. Dzieci uczęszczają do szkół, prowadzonych przez katolickie zgromadzenia…
W sierocińcu mieliśmy coś pomóc, więc postanowiliśmy pomalować kraty w oknach i balustrady, (cały dom jest okratowany ze względu na liczne kradzieże, nawet w biały dzień). Praca nie jest ciężka, ale żeby znaleźć sprzęt trzeba było kilka godzin pojeździć po różnych sklepach w Betlejem. Gdy przystąpiliśmy do malowania (po czyszczeniu i myciu) okazało się, że jest na tyle gorąco, że farba wysycha, zanim trafi na malowany obiekt. Jakoś sobie poradziliśmy. Łącznie przez ok. 2 tygodnie malowaliśmy okna. W międzyczasie staraliśmy się odnaleźć czas również na zwiedzanie. Unikalność naszego pobytu polegała na tym, że uczestniczyliśmy w życiu społeczeństwa, poruszaliśmy się publicznym transportem. Poznaliśmy Ahmada, kierownika sklepu i restauracji, do którego wstępowaliśmy na kawę za każdym razem jak wracaliśmy z bazyliki. Jest muzułmaninem, bardzo sympatyczny człowiek. Od niego poznawaliśmy różne szczegóły miejscowego życia, islamu oraz sytuacji politycznej.
W trakcie pobytu udało się nam zwiedzić właściwie cały Izrael, chociaż warto zaznaczyć, że mieszkaliśmy w autonomii Palestyńskiej, więc do „cywilizacji” trafialiśmy po przejściu przez granicę. Powiedziałem „cywilizacji” ponieważ to, co w Palestynie nas najbardziej przerażało, to nieskończony bałagan na ulicach. Warto jednak zaznaczyć, że Izrael do tego się przyczynia, ponieważ od niego Palestyna jest uzależniona pod każdym względem. Na przykład limit wody (którą dostarcza Izrael) dla Palestyńczyków wynosi 70 l na osobę dziennie, podczas gdy dla Żydów prawie 300 l. Na granicy można często obserwować scenę wyszydzania Palestyńczyków, zwłaszcza przy dużej kolejce itd.
Miałem mówić o zwiedzaniu, a więc zwiedziliśmy całe Jeruzalem, niektóre miejsca nawet po dwa razy. Poza tym miejsca wydarzeń biblijnych – Jerycho, Nazaret, góra Tabor, Betania, Kana Galilejska, jezioro Galilejskie, Góra Błogosławieństw, Kafarnaum i wiele innych. Mieliśmy okazję zanurzyć się w Morzu Martwym oraz Śródziemnym. W niektóre miejsca docieraliśmy z s. Szczepaną osobowym autem, aby się wszyscy zmieścili dwóch siedziało w bagażniku. W Polsce to by było nie do pomyślenia – kilkaset kilometrów w bagażniku. Poza tym byliśmy na wielu punktach widokowych, m.in. na górze Golan, obok granicy z Syrią. Piękny widok nie fascynował tak bardzo, bo słyszeliśmy strzały karabinów, wybuchy oraz gwizdy lecących pocisków… Byliśmy kilkadziesiąt kilometrów od wojny. Niezapomniane uczucie. Dla nas wojna w Syrii już nigdy nie będzie zwykłą abstrakcją.
Udało się przez siostry załatwić czuwanie w bazylice Grobu Pańskiego, które odbywa się tam każdej nocy, a ilość osób jest bardzo ograniczona. Polega to na tym, że mieliśmy przed 21 zjawić się w bazylice, o 2100 odbywa się ceremonia zamknięcia bramy przez muzułmanina (bo brama należy do muzułmanów) w obecności katolickiego i prawosławnego kapłana. Potem do godz. 24 mamy bazylikę do własnej dyspozycji, możemy modlić się w Grobie, na Golgocie, w kaplicy św. Heleny itd. Nie ma wycieczek, kolejek – cisza i spokój. Nie wolno jedynie spać, wtedy ktoś podejdzie i obudzi. Po północy zaczynają się Msze i nabożeństwa różnych obrządków w Grobie oraz na Golgocie. Myśmy poszli na mszę o 530 w kaplicy franciszkanów po czym opuściliśmy świątynię i wróciliśmy do Betlejem.
Wszystko co dobre – szybko się kończy, więc nastał czas na powrót. Słyszeliśmy wcześniej, że wyjechać jest trudniej niż wjechać, ale żeby aż tak?! Zostaliśmy sprawdzeni przez 4 panów z karabinami już przed lotniskiem, natomiast właściwa kontrola trwała dobre 3 godziny i to późnej nocy – do samolotu wsiedliśmy już nad ranem całkowicie wyczerpani. Lotnisko Chopina przywitało nas chłodnym powietrzem i spokojem – żadnych ludzi z karabinami (do których zdążyliśmy się przyzwyczaić) i kontroli dokumentów na każdym kroku.
Zostaliśmy przebudzeni z tego niesamowitego snu pod tytułem „Ziemia Święta”. Nie planowałem, nie marzyłem, ani nie przewidywałem, że w najbliższej przyszłości będzie mi dane zanurzyć się w „Piątej ewangelii”, ale u Boga na wszystko i wszystkich są własne plany, które często mijają się z naszymi, w tym przypadku pozytywnie zaskakując.
U Boga wszystko jest możliwe!
dk. Aleksy Papliouka
GALERIA
(Kliknij na zdjęcie, aby powiększyć)